Internetowe biura matrymonialne zawsze kojarzyły mi się z miejscem, z którego korzystają nieudacznicy życiowi lub ludzie szukający przygód. Sam zresztą kilka razy umieściłem anons na tego typu portalu i, nie ukrywam, wyrwałem kilka ładnych lasek. Niestety, panienki były puste i głupie, nadawały się co najwyżej na przygodny sex, z czego zresztą skrzętnie korzystałem. Do tej pory życie singla jakoś mi odpowiadało, ceniłem sobie wolność i swobodę. W weekend mogłem spać do południa, po pracy nie musiałem spieszyć się do domu, sex mogłem uprawiać z kim chciałem, nie wnikając, czy jest to panna, wdowa, czy mężatka. Stuknęła mi jednak trzydziestka i chyba zacząłem się starzeć. Coraz częściej myślałem o tym, aby się ustatkować. Niestety, przespałem najlepsze lata, wszystkie kobiety, które nadawały się na żonę i matkę miały już mężów i dzieci, zostały tylko puste lale, które co najwyżej mogłem raz po raz stuknąć. Był piątkowy wieczór. Z nudów przeglądałem ogłoszenia matrymonialne, których w sieci jest więcej niż grzybów po deszczu. Większość była bardzo podobna, kobiety szukały facetów, którzy mają odpowiednią pozycję materialną, a przy tym nienaganną urodę. Ja, niestety, zaliczałem się do przeciętniaków.
Zarabiałem w granicach średniej krajowej, ale na głowie miałem dwa kredyty, w tym jeden hipoteczny, zaciągnięty na zakup mieszkania. Urodę też miałem przeciętną. Straszyć nie straszyłem, ale widać było łysiejące place na mojej głowie i spory brzuszek. Co prawda chodziłem na siłownię, nawet regularnie, ale widać było to zbyt mało, by uzyskać odpowiednią sylwetkę. Moją uwagę przyciągnęło internetowe biuro matrymonialne, które swoją placówkę miało około 50 km od mojej miejscowości. W sumie blisko, tym bardziej, że byłem osobą mobilną. Szczegółowo przeanalizowałem zamieszczone na stronie informacje, z których jasno wynikało, że dostęp do ofert matrymonialnych mają wyłącznie osoby, które zostaną pozytywnie zweryfikowane podczas bezpośredniego kontaktu z biurze. Propozycja wydawała się sensowna i logiczna, dlatego też umówiłem się na spotkanie w następny piątek. Nie zamierzałem się szczególnie przygotowywać, piątek był po prostu dniem, w którym mogłem pozwolić sobie na nieobecność w rodzinnym miasteczku.
Weryfikacja przebiegła pomyślnie, chociaż podczas spotkania z psycholożką byłem nieco spięty. Zdecydowałem się na opcję, w której to ja wybieram kandydatkę, nie musiałem więc tworzyć własnego profilu. Oznaczało to, że otrzymuję katalog, w którym umieszczone są oferty matrymonialne i anonse kobiet, spośród których mogę wybierać potencjalne kandydatki. Ta opcja była dla mnie bezpieczniejsza, gwarantowała większą anonimowość – brałem pod uwagę fakt, iż mogę zostać rozpoznany przez byłą kochankę lub znajomą. Moja uwagę przykuł anons Iwony: „szukam partnera, który potrafi być przyjacielem i kochankiem (…)” – kobieta pisała szczerze i otwarcie o własnym życiu, przejściach, problemach. Nie szukała księcia z bajki, nie zależało jej na statusie materialnym, zresztą sama nieźle zarabiała, najzwyczajniej na świecie szukała bratniej duszy, a ja, jak się później okazało, szukałem właśnie jej.